CHCĘ POZNAĆ GENETYCZNĄ SIOSTRĘ

2018-11-03 15:30:00(ost. akt: 2018-11-03 15:36:10)
Judyta Gos-Mączarska ma gdzieś w Holandii swoja siostrę genetyczną.

Judyta Gos-Mączarska ma gdzieś w Holandii swoja siostrę genetyczną.

Autor zdjęcia: Andrzej Grabowski

BISZTYNEK\\\ Jeśli w ostatnim tygodniu przed pobraniem wycofałabym się, oznaczałoby to śmierć tamtej osoby. Ta świadomość mnie mobilizowała — mówi Judyta Gos-Mączarska z Bisztynka. Kilka miesięcy temu kobieta została honorowym dawcą szpiku.
— Zacznijmy od początku. W jakich okolicznościach zarejestrowała się pani w bazie dawców szpiku kostnego?
— Było to podczas ogromnej akcji charytatywnej w Bisztynku na rzecz chorego na białaczkę chłopca. Potem przeczytałam w "Gońcu Bartoszyckim", że ta rejestracja okazała się być prowadzona przez nie do końca wiarygodną firmę. Sprawdziłam telefonicznie, czy jestem w bazie danych. Okazało się, że nie, więc jakieś dwa lata temu zarejestrowałam ponownie. Tym razem w fundacji DKMS. We wrześniu 2016 roku dostałam informację, że jestem w bazie potencjalnych dawców szpiku, a późną wiosną już tego roku maila z informacją, że jest biorca. Następnego dnia rano potwierdzono telefonicznie, że wystąpiła zgodność genetyczna i jest biorca, który potrzebuje komórek macierzystych. Pierwsze pytanie, jakie mi zadano dotyczyło tego, czy nadal jestem gotowa udzielić pomocy. Odpowiedź mogła być tylko jedna. Nie miałam żadnych wątpliwości i wahań. One pojawiły się trochę później.

— Jakie były dalsze kroki? Co należało zrobić, by zostać dawcą?
— Próbki pobierane przy rejestracji poddawane są badaniom, lecz do tego, aby zostać dawcą konieczne są kolejne badania krwi. Wskazałam, gdzie ma to nastąpić. Wybrałam przychodnię w Bisztynku. Tam przysłano pakiet, pobrano mi krew i znów było około miesięczne oczekiwanie na wyniki. Krew badano w kierunku wirusologicznym. Chodzi o wirusy, które nosimy w organizmie i które nam nie szkodzą, ale mogą być przeszkodą w tym, by stać się dawcą. Ostatecznie okazało się, że dawcą mogę być. Otrzymałam informację o terminie, w którym zostaną ode mnie pobrane komórki macierzyste. Znałam dzień i godzinę oraz mogłam wybrać miejsce w Polsce, gdzie to się stanie. Wybrałam najbliższą klinikę. Wcześniej musiałam tam jeszcze pojechać na kolejne badania. Znowu pobrano mi próbki krwi, wykonano prześwietlenie klatki piersiowej, USG narządów wewnętrznych, EKG i badanie przepływów.

— Kto za to wszystko płacił?
— Wszystko opłacała fundacja. To choćby koszt dojazdów. Na miejscu był wynajęty pokój w hotelu. Mnie to nic nie kosztowało i miałam nawet z tego powodu wyrzuty sumienia.

— Nie miała pani żadnych wątpliwości, że chce zostać dawcą?
— Pytania o to, czy podtrzymuję zgodę na zostanie dawcą pojawiały się przy każdym kolejnym kroku procedury. Była też informacja, że powinnam teraz dbać o swoje zdrowie oraz że należy powstrzymać się od honorowego dawstwa krwi. Krew honorowo zaczęłam oddawać, gdy kilka lat temu na telewizyjnym pasku przeczytałam informację, że brakuje krwi grupy, którą mam.
Po badaniach w klinice dopadły mnie wątpliwości. Nie wiem, dlaczego. Teraz przypuszczam, że dlatego, iż nigdy nie byłam na oddziale onkologicznym czy hematologicznym, a tam są wyłącznie ciężko chorzy ludzie. Walczyłam z tymi wątpliwościami mówiąc sobie, że przecież tu może jest właśnie ktoś, kto czeka na przeszczep ode mnie. Opanował mnie jednak jakiś strach, choć nie potrafię dziś określić przed czym. Byłam przecież na bieżąco informowana, że zakwalifikowałam się do pobrania krwi, a nie szpiku z talerza biodrowego, że będę musiała przyjąć zastrzyki z czynnikiem wzrostu. Były to po dwa zastrzyki dziennie. Tu był chyba ten strach, bo ja się boję zastrzyków (śmiech).

— Dawczyni krwi, która boi się zastrzyków?
— Jestem panikarą. Mogę oddawać krew i ktoś może mi robić mi zastrzyki, ale ja mam tego nie widzieć. W związku z tym poprosiłam o pomoc w przychodni w Bisztynku. Jedna z pielęgniarek zgodziła się mi dawać te zastrzyki. Oczywiście wiedziałam, bo mnie uprzedzono, że po tych zastrzykach mogą wystąpić objawy podobne do grypy oraz ewentualnie poważniejsze dolegliwości. U mnie oczywiście "wystąpiły" wszystkie. Tak naprawdę to ich nie było, tylko mi się wydawało, że je mam. Zostałam zakwalifikowana do pobrania krwi z wkłucia centralnego. Nie wiedziałam początkowo na czym to polega, a jest to po prostu wkłucie do jednej z głównych, dużych żył. Mówiono mi, że to się robi pod znieczuleniem miejscowym. Chyba tego też się bałam.

— Co panią przekonało do poddania się wszystkim zabiegom?
— Wycofać się można zawsze. Wiedziałam jednak, że nie tylko ja jestem przygotowywana do pobrania, ale osoba czekająca na przeszczep również. Jej organizm był wyjaławiany i jeśli w ostatnim tygodniu przed pobraniem wycofałabym się, oznaczałoby to śmierć tamtej osoby. Ta świadomość mnie mobilizowała.

— Proszę opisać zabiegi związane z pobraniem krwi. Czy jest się czego bać?
— Wkłucie centralne to jest moment. Wszystko trwa może z 10 minut od wejścia do gabinetu i jest bezbolesne. Wkłuwa się rodzaj wenflonu z dwiema rurkami. U mnie akurat w pachwinie. To było wieczorem. Można się z tym swobodnie poruszać. Kolejnego dnia w punkcie pobrań siada się w fotelu, rurki podłącza się do takiej "maszyny" i zaczyna się pobieranie krwi. Trwa to około trzech godzin. Ta "maszyna" odfiltrowuje to, co jest potrzebne, a krew wraca do obiegu. W tym czasie można czytać, przeglądać telefon, rozmawiać, jeść. Po wszystkim byłam nieco osłabiona, ale to normalna reakcja przy oddawaniu osocza. Później personel musi stwierdzić, czy pobrali wystarczającą ilość komórek macierzystych dla konkretnego biorcy. U mnie okazało się, że jest ich trochę za mało, więc dzień później ponownie pobrano mi krew. Uprzedzano mnie o tym, że mogą być potrzebne dwa pobrania. Po kolejnych badaniach i wyjęciu tego wkłucia centralnego wypisano mnie do domu. W szpitalu byłam od niedzieli wieczorem do popołudnia we wtorek.

— Czy wie pani komu oddała pani część siebie samej?
— Po powrocie do domu zatelefonowano do mnie, że komórki macierzyste są wyselekcjonowane i że są w drodze do biorcy. Zapytano mnie, czy chcę wiedzieć kto je otrzyma. Odpowiedziałam, że tak. Powiedziano mi więc, że to dorosła kobieta z Holandii. Chciałabym poznać tę "moją siostrę", ale nie wiem czy to będzie możliwe.

— A kiedy dotarła do pani najlepsza z informacji, że ta kobieta zdrowieje?
— Po około trzech miesiącach. Była to informacja, że jej organizm zaczął prawidłowo pracować i że przeszczep się przyjął oraz wszystko jest na dobrej drodze ku wyzdrowieniu.

— Czuje się pani bohaterką?
— Absolutnie nie. Nawet uważam, że to nie jest coś, czym powinnam się chwalić. Dla mnie jest to coś naturalnego. Czuję się oczywiście w pewien sposób wyróżniona w społeczeństwie, lecz nie tym co zrobiłam, ale tym, co się teraz wokół mnie dzieje. Podam przykład. Po miesiącu od pobrania, o czym wiedziałam, musiałam zrobić badania krwi, bo nadal jestem pod opieką medyczną. Nie zapomniano o mnie po pobraniu. Dostałam legitymację honorowego dawcy szpiku. Mówiono mi, że nie musi być honorowana w aptekach, czy przychodniach. Akurat gdy robiłam badania była kolejka, a ja się spieszyłam. Zapytałam wtedy, czy ta legitymacja coś mi daje. W laboratorium w Bartoszycach powiedziano mi wtedy: "z tym pani zawsze będzie przyjęta bez kolejki". Poza tym, mam wspaniałe słowa od osób, które wiedzą, że jestem dawcą. Po moim wpisie na Facebooku było bardzo dużo komentarzy. Lepiej jednak by było, gdyby poza zostawieniem komentarza te osoby same zarejestrowały się w bazie, a jeśli same nie mogą, niech namówią kogoś ze swego otoczenia. Niech mnie nie chwalą. Niech zrobią mały krok w kierunku tej pomocy.

— Też jestem zarejestrowanym dawcą szpiku. Niestety, nikt do mnie jeszcze nie dzwonił.
— To trzeba się cieszyć! To oznacza, że pana bliźniak genetyczny jest zdrowy. Tak to sobie tłumaczyłam, gdy przez dwa lata do mnie nie telefonowano. Trzeba się cieszyć z tego, że ktoś jest zdrowy.

— Tak o tym nigdy nie myślałem. Raczej o tym, że się nie nadaję
— Z jednej strony dobrze, że mogłam komuś pomóc, ale z drugiej byłoby przecież lepiej, gdyby ta osoba nie chorowała.

ANDRZEJ GRABOWSKI
a.grabowski@gazetaolsztynska.pl

Źródło: Gazeta Olsztyńska

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5