Pan Jezus napisał do mnie kiedyś list

2016-04-09 10:00:00(ost. akt: 2016-04-10 07:18:52)
Siostra Ewa z Aichą, noworodkiem porzuconym na wysypisku śmieci.

Siostra Ewa z Aichą, noworodkiem porzuconym na wysypisku śmieci.

Autor zdjęcia: Archiwum prywatne siostry Ewy

Na dwumiesięczny urlop do rodzinnego Bisztynka przyjechała z Togo siostra o zakonnym imieniu Ewa. To Maria Jolanta Drozdowska, która kiedyś powiedziała "ja też pójdę do klasztoru". Od ponad 20 lat leczy i opiekuje się w Afryce niedożywionymi dziećmi.
Pochodząca z Bisztynka Maria Jolanta Drozdowska, czyli siostra Ewa ze Zgromadzenia Sióstr św. Katarzyny, od 22 lat swą zakonną posługę pełni w afrykańskim Togo. Była też w Kamerunie. Jest dyplomowaną pielęgniarką, absolwentką olsztyńskiego Liceum Medycznego. W Togo prowadzi, wraz z innymi siostrami z Polski i miejscowymi Katarzynkami, diecezjalny ośrodek zdrowia z miejscami szpitalnymi i ośrodek dla dzieci niedożywionych. Mieliśmy okazję z nią porozmawiać, bo przyjechała na dwumiesięczny urlop do rodzinnego miasta.

Pan Jezus napisał
do mnie list

Na początek pytamy o jej życiowy wybór.
— Gdy miałam 14-15 lat dość mocno związałam się z kościołem i siostrami Katarzynkami pracującymi w Bisztynku. Razem z grupą koleżanek pomagałyśmy w zakrystii, jeździłyśmy na rekolekcje dla dziewcząt do Braniewa. Było nas może z dziesięć. Wszystkie mówiły, że pójdą do klasztoru. Wtedy i ja powiedziałam "ja też", no i pan Jezus "złapał mnie za język", a potem jeszcze napisał do mnie list — śmieje się siostra Ewa.

Powołanie nie przyszło jednak od razu. Młoda Maria dostała się do Liceum Medycznego w Olsztynie. Opowiada, że myśl o zakonie wciąż jej towarzyszyła, ale wahała się. W 1984 roku, tuż przed zrobieniem dyplomu pielęgniarskiego, pojechała na kolejne rekolekcje do Braniewa.

— Modliłam się, aby uzyskać odpowiedź, czy iść do zakonu czy nie. Odbywała się tam wtedy pewna zabawa. Miałyśmy wybrać sobie miejsce. Na każdym z nich było papierowe serce z napisaną sentencją, która miała wskazywać, co będziemy w życiu robić. Usiadłam i w tym sercu przeczytałam "zostaw wszystko i chodź moimi śladami". Od tego momentu już wiedziałam, że pójdę do zakonu. Zrobiłam jeszcze dyplom pielęgniarski a potem... zastanawiałam się, jak to powiedzieć rodzinie — opowiada siostra Ewa.

Na misje po
ślubach wieczystych

Gdy o swojej decyzji powiedziała mamie, ta była przeciwna.

— Stwierdziła nawet, że idę na łatwiznę. Tłumaczyła, że mam piękny zawód, że powinnam iść do pracy, a były to czasy, gdy pielęgniarki zarabiały nieźle i mogły nawet od razu dostać mieszkanie. Z kolei ja mówiłam, że mój zawód będę wykonywała w zakonie, bo pielęgniarki są tam potrzebne. Dwa miesiące po ukończeniu liceum byłam już w Braniewie w zgromadzeniu — opowiada siostra Ewa.

W domu zakonnym spędziła cztery lata i złożyła śluby czasowe. Na trzy lata, potem na kolejne trzy. Teraz się uśmiecha, że zawarła terminowy kontrakt.

— Gdy byłam jeszcze w nowicjacie usłyszałam, że nasze zgromadzenie prowadzi w Afryce ośrodek misyjny. Mówiły to siostry, które przyjechały stamtąd na urlop. Już wtedy powiedziałam, że chciałabym tam pojechać.

Na wyjazd musiałam jednak poczekać aż moje śluby czasowe wygasną, bo trzeba było mieć wieczyste. Złożyłam je w 1993 roku. Przez ten okres pracowałam w domu dla osób upośledzonych w Braniewie.

Do Togo wyjechałam 1 marca 1994 roku. Wcześniej musiałam nauczyć się języka francuskiego, co szło mi dość opornie. Wyjechałam znając ten język dość słabo, ale inne siostry zapewniały mnie, że nauczę się go szybko mówiąc i czytając już na miejscu, i tak się stało — opowiada siostra Ewa.

Trafiła na północ Togo, tuż przy granicy z Burkina Faso. To teren gorący i suchy. Biskup szukał tam sióstr do prowadzenia w niewielkiej wiosce ośrodka zdrowia założonego przez siostry z Francji. Wioskę tworzyły chaty ze słomy i gliny.

— Gdy tam trafiłam, warunki nie były dobre. To najbiedniejszy region kraju, ziemia jest nieurodzajna. Są tylko dwie pory roku. Szczególnie pod koniec pory suchej dużo osób głoduje. Najbardziej cierpią na tym dzieci — mówi zakonnica.

Oprócz ośrodka zdrowia siostry prowadzą tam centrum dla niedożywionych dzieci. W latach 90. przebywało ich tam jednocześnie nawet 50-60. Wiele z nich umierało.

— Do śmierci dziecka, czasem na moich rękach, nie sposób się przyzwyczaić — mówi siostra.

Zakonnica
z rózgą

— Ten rejon Togo to świat czarów, zabobonów i szamanów. Gdy dziecko zachoruje, ze trzy dni jest w domu, bo może choroba sama przejdzie. Gdy nie przechodzi, stosuje się paracetamol, uznawany tam za lek na wszystko oraz domowe sposoby leczenia. Potem idzie się do szamana, a gdy dziecko jest już umierające, trafia do sióstr — opowiada siostra Ewa.

Opowiada też o szokujących praktykach "medycznych". Gdy dziecko ma biegunkę, matki stosują często lewatywy z gorącego, specjalnego oleju. Jedna z nich oberwała za to od siostry Ewy rózgą.

— Przejechałam patykiem po plecach matki. Dziś się trochę tego wstydzę, bo przez lata zrozumiałam, że te matki nie chcą niczego złego dla swego dziecka, a ta metoda pokutuje tam od wieków. One są trochę niewolnicami tych tradycji. Co ma zrobić taka kobieta, gdy od własnych matek, babć i szamanów słyszy, że to pomoże? Dziś już kija nie używam, tylko tłumaczę i te mamy, które z nami się zetknęły, już tego nie robią — opowiada siostra.

Dodaje, że obecnie w Togo jest znacznie więcej szpitali. Co ciekawe, zawód pielęgniarski wykonują najczęściej mężczyźni. Dlatego dziś siostra nie spędza w ośrodku zdrowia kilkunastu godzin jak to było wcześniej. Najczęstszą chorobą nadal jest malaria i jej powikłania, pasożyty, choroby skóry oraz zapalenia oskrzeli. Notuje się tam pojedyncze przypadki choroby Heinego-Medina. Problemem nie jest natomiast AIDS.

— Nie mieliśmy przypadków zakażenia HIV wśród badanych kobiet w ciąży i tylko jeden taki przypadek u mężczyzny — twierdzi siostra Ewa.

Dzieci porzucone
trafiają do sióstr

Okazuje się jednak, że AIDS jest bardzo poważnym problemem w Kamerunie, gdzie na tę chorobę wymierają całe wsie. Zakonnica spędziła tam siedem lat na zaproszenie polskiego biskupa. Tam zakładała placówkę misyjną ze szkołą, ośrodkiem zdrowia. Tam też zajmowała się... wierceniem studni głębinowych.

Po latach pracy w Kamerunie siostra Ewa została przez kapitułę swego zgromadzenia wybrana Przełożoną Regionalną. Region, w którym "rządziła" obejmuje Togo, Kamerun i Benin. Tę funkcję sprawowała przez dwie kadencje, do roku 2015, a potem wróciła do placówki misyjnej, od której zaczynała pracę w Togo.

W czasie rozmowy siostra Ewa wciąż opowiada historie swoich podopiecznych. Szokujące dla nas są przypadki odrzucenia dzieci, które rodzą się np. ze znamieniem, są albinosami lub po prostu posądzono je o "złe oczy" czy rzucanie uroków.

Jeśli urodzi się albinos to bywa, że jest zabijany tuż po tym jak przyjdzie na świat, jako wcielenie zmarłego kiedyś białego człowieka. Jako zły duch. Noworodek kładziony jest w mrowisko wielkich owadów... Jeśli do tego nie dojdzie, to po kilku latach presja na rodziców bywa tak duża, że wreszcie opuszczają dziecko i pozostawiają same sobie.

Czasem trafia do sióstr. Kilkoro z nich dziś jest już dorosła i radzi sobie w życiu.

W przyjaźni
z muzułmanami

Praca Katarzynek w Togo skłoniła miejscowe dziewczęta do wstąpienia do zakonu. Kilka kolejnych przygotowuje się do tego. Siostra opowiada nam jeszcze o tym, jak z czasem znikały stereotypy, które miała jeszcze gdy wyjeżdżała do Afryki.

Afrykańskie kandydatki na siostry Katarzynki lepią polskie pierogi.
Fot. archiwum siostry Ewy
Afrykańskie kandydatki na siostry Katarzynki lepią polskie pierogi.
— To nie są ani brudni, ani leniwi ludzie. Na ile mogą, dbają o czystość, ale trudno to robić, gdy życie toczy się na podwórzach, a sam dom, służący tylko do spania, jest z gliny. Pracują bardzo ciężko, choć w innym rytmie niż my. Zarabiają bardzo mało. Byłam wiele razy świadkiem jak planują wydatki i liczą na przykład, ile baterii będą mogli kupić. Baterie służą do zasilania lampek oświetlających domy. Zastąpiły lampy naftowe — opowiada siostra Ewa.

Mówi też, że żyją w zgodzie z muzułmanami i protestantami. Dodaje, że w okolicznych miastach powstaje dużo meczetów. Są finansowane przez bogate kraje arabskie.
— Wśród muzułmanów mam przyjaciół — zapewnia.

Czy tęskni za Polską?
— Oczywiście. Zawsze uważałam, że najlepsze jedzenie jest polskie i to jeszcze przygotowane przez moją mamusię — śmieje się.

Afrykańskie kandydatki na siostry zakonne często lepią polskie pierogi.
— Nie mogę jednak narzucać siostrom z Togo moich upodobań kulinarnych. Przyzwyczaiłam się już do tamtejszego jedzenia. Teraz jest znacznie lepiej niż 20 lat temu. Mamy prąd i internet, więc kiedy tylko mam czas rozmawiam z rodziną. Po tylu latach ośrodek misyjny na północy Togo to mój drugi dom. Wrócę tam już na początku maja — mówi siostra Ewa.

Andrzej Grabowski
a.grabowski@gazetaolsztynska.pl


Czytaj e-wydanie

Pochwal się tym, co robisz. Pochwal innych. Napisz, co Cię denerwuje. Po prostu stwórz swoją stronę na naszym serwisie. To bardzo proste. Swoją stronę założysz klikając " Tutaj ". Szczegółowe informacje o tym czym jest profil i jak go stworzyć: Podziel się informacją:

">kliknij
 Problem z założeniem profilu? Potrzebujesz porady, jak napisać tekst? Napisz do mnie. Pomogę: Igor Hrywna

Źródło: Gazeta Olsztyńska

Komentarze (2) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. kruk #1972187 | 89.228.*.* 9 kwi 2016 11:47

    Wszelkiej pomyślności Droga Siostrzyczko. Dobro które tworzysz to prawdziwy Dar Pana Boga !

    Ocena komentarza: warty uwagi (20) odpowiedz na ten komentarz

  2. ona #1972347 | 83.6.*.* 9 kwi 2016 17:33

    Wspaniala kobieta, podziwiam ja za to co robi.

    Ocena komentarza: warty uwagi (12) odpowiedz na ten komentarz

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5